Mirosław Kowalski

Urodziłem się w Starachowicach. Podobnie jak moi rodzice, również i ja jestem dzieckiem świętokrzyskiej Ziemi. Gdy miałem 8 lat, rodzice odwiedzili kuzyna, mieszkającego w Magdeburgu. Był to mój pierwszy wyjazd zagraniczny. Cóż to była za przygoda! Pamiętam emocje do dzisiaj - autostrada w NRD, mknące samochody, pierwsze w życiu doświadczenie turysty, nie licząc wycieczki szkolnej do Kazimierza nad Wisłą. Nie byłoby może w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że Papa Józef kazał mnie i bratu coś o tej podróży napisać. Próby chyba nie wypadły najlepiej, ale idea pisania pozostała. W szkole średniej nie podejmowałem już takich aktywności. Przygotowywałem się do studiów medycznych. Wydawało mi się, że pisanie to nie moja droga. Uważałem, że nie potrafię. Nauczyciele zresztą utwierdzali mnie w tym przekonaniu, włączając nawet polonistkę z szacownego liceum imienia Tadeusza Kościuszki. Maturę z języka polskiego zdałem jednak bezproblemowo.
Studia przyniosły inną atmosferę. Zakochałem się w książce. Zacząłem czytać jak szalony i nawet pisać o tym, co przeczytałem. Te próby sporo mi dały. Nie wybrałem literatury pięknej, ale reportaż, esej kulturowy, historyczny. Gdy miałem 22 lata napisałem tekst o starożytnym Egipcie, po pobycie w tym kraju. Następne były o Japonii, Brazylii, Chinach. Byłem ciekawy świata. Chciałem o nim opowiadać, bardziej chyba pisząc niż mówiąc. Gdybym mógł, wędrowałbym bez końca. Ale nie mogłem. Byłem lekarzem ważnego ośrodka kardiologicznego. Leczyłem, zdawałem egzaminy specjalizacyjne, pisałem doktorat. Ciągle nie mogłem zdecydować, co jest dla mnie ważniejsze w życiu, co przynosi mi większą satysfakcję – medycyna, świat, podróże? Miałem poczucie, że jest kolizja, że coś mnie od czegoś odciąga. Nie byłem jednak pewien, czy medycyna odciąga mnie od pisania, czy pisanie od nauk medycznych. Niektóre wyzwania zawodowe, czy naukowe były tak absorbujące, że miesiącami, latami nie napisałem nowego tekstu. Pisałem oczywiście teksty medyczne: recenzje, artykuły, rozdziały, a nawet książki specjalistyczne. Rozdarcie nasilało się. Nie mogę powiedzieć, że było to uczucie frustrujące. Napisałem przecież i obroniłem pracę habilitacyjną, zostałem ekspertem ważnej dziedziny w diagnostyce obrazowej. Czy takie osiągnięcia mają nie zadowalać? Oczywiście zadowalały, ale były dla mnie niewystarczające. Kilka lat po obronie pracy habilitacyjnej wydałem książkę o Afryce: Szkatułkę pełną Sahelu. Pracowałem nad nią długo, wieczorami, nocami, konsekwentnie realizując przyjęty plan. O genezie książki opowiadałem na wieczorach autorskich. Pragnąłem dla niej większej promocji, ale w tamtych latach to się nie udało. Próbowałem to sobie tłumaczyć i nie buntować się. Były to przecież lata, w których społeczeństwo coraz mniej czytało. Kogo zresztą interesowała ogarnięta dżihadyzmem i praktycznie niedostępna część Afryki? Kto miałby ochotę poznawać dziedzictwo średniowiecznych cywilizacji tamtego regionu? Zaproponowałem jednej z telewizji rozmowę na temat pasji w życiu człowieka. Chciałem w jej trakcie powiedzieć, że wszystko jest w życiu możliwe, że możliwe jest zdobycie tytułu profesora w ważnej dziedzinie medycyny klinicznej i napisanie ksiązki o Afryce. Temat jednak nie przebił się, nie zyskał zainteresowania.
Mówiłem sobie wówczas, że nie warto pisać. Wysiłek twórczy bowiem jest niewspółmierny z odbiorem. Mimo zawodów i rozczarowań pisanie we mnie pozostało. Uratował je Puls Medycyny i rola felietonisty, jaką w 2017 roku mi zaproponowano. Uznałem, że nie mogę jej nie przyjąć. Byłem przecież podróżnikiem, zwiedziłem kawałek świata. Zacząłem opowiadać o różnych krajach, zarysowując w swoich esejach to, co przeżyłem lub to, co subiektywnie uważam za ważne. Rozwijałem tym samym dyscyplinę pisania i zdolność syntezy. Znów zaczęło mnie to cieszyć. Rozumiem i akceptuję, że nie dotrę do tysięcy. Jeśli jednak dotrę do tych, którzy czegoś w moim pisaniu poszukują, jeśli ich czymś zainteresuję, zainspiruję, to na pewno warto ponieść ten trud. Pisanie, poza satysfakcją dotarcia do czytelnika, przynosi także poczucie wolności. Można przecież pisać, nie prosząc nikogo o zgodę. Można pisać, nie korzystając z układów i znajomości. Gdy myślę o swoim życiu, nie tym które upłynęło, ale tym, które będzie, łączę je z pisaniem. To chyba jedna z największych, poza muzyką, przyjemności, którą dojrzałe lata mogą mi przynieść.

Nieniejszy mail jest pułapką na osoby rozsyłające niechciane wiadomości. Prosimy o nie wysyłanie na niego żadnych wiadomości gdyż Państwa adres może zostać pernamentnie zablokowany. alexander@secretcats.pl. Jeśli jesteś właścicielem niniejszej strony możesz usunąć tę notkę jednak pamiętaj, że ta pułapka ogranicza niechciane maile wpadające na Twoje skrzynki pocztowe.
secretcats.pl - tworzenie stron internetowych